Zaczęło się niepozornie.

Przyjechaliśmy na wielki parking przy Central Festplatz mieszczący się przy Kurt-Schumacher-Damm w pobliżu lotniska Tegel. Zapłaciliśmy 3 EURO za nieograniczony czas parkowania. Nie zrobiliśmy zakupów, bo okazało się, że 3 października Niemcy obchodzą Dzień Nemieckiej Jedności i sklepy były pozamykane. Byliśmy więc skazani na to, co oferują kramy na największym
w Berlinie oktoberfestowym Festplatzu, czyli na piwo i wursty. I git.

Festplatz składało się z wesołego miasteczka dla małych i dużych, budek z lokalnymi przysmakami i wielkiego namiotu. O ile wstęp na teren całości był bezpłatny, o tyle za wejście do namiotu trzeba było zapłacić 4 EUR.

Kupiliśmy wursta i obserwowaliśmy ludzi, z każdą kolejną minutą chcąc wrócić do kampera. Raczej nie jesteśmy miłośnikami dużych, publicznych imprez, których istotą jest dostarczenie ludziom najprostszych rozrywek, czyli piwa, strzelnicy z maskotkami
i maszyny do walenia młotem. I odpowiedniego kontekstu, żeby jeszcze można się było przebrać. Dlatego nie byliśmy do końca przekonani, czy robimy dobrze, wchodząc do wielkiego namiotu razem ze skrzatami i przebranymi za Bawarczyków rozbawionymi berlińczykami. Kiedy zobaczyłam wielkie ławy, a przy nich jeszcze więcej skrzatów i Bawarczyków śpiewających zgodnym chórem niemieckie przyśpiewki disco-polo wraz z również przebranym bandem, chciałam uciekać.

Jednak zebrałam się w sobie, wyobraziłam, że jestem reporterem i zakupiwszy po litrze piwa w ogromnych kuflach za ogromną sumę 8 EUR każdy, ruszyliśmy w paszczę lwa, czyli największe zagęszczenie skrzatów i Bawarczyków.

Rozpoczynając drugi litr Paulanera, miałam już za sobą tańcowanie na ławce i wyśpiewywane pospołu ze skrzatami refreny. Marcin z kolei obserwował powolny, acz konsekwentny upadek jednego ze biesiadników, którego ostatecznie służby porządkowe wyniosły z namiotu, a następnie karetka zabrała do szpitala celem detoksykacji. Znajomi pana, włączając w to jego dziewczynę, bawili się dalej.

Kończąc drugi kufel żałowałam jedynie tego, że nie mamy już pieniędzy na trzeci litr przedniej zabawy.

IMAG2649

Co takiego, oprócz niewątpliwie hektolitrów piwa, jest w Oktoberfest?

Na pewno nie cena piwa. Ale już panujący w tym namiocie swojski, wyluzowany klimat – tak. Tu nikt nie przychodzi udawać, że jest kimś lepszym niż jest w rzeczywistości, nikt się nie wywyższa. Tu wszyscy, od 18-latków do 80-latków przychodzą po to, żeby się napić razem piwa i pośpiewać wszystkim znane pieśni, i się w tym zatracić. Często dosłownie do gleby. Czy jesteś prawnikiem, sprzedawcą w sklepie, czy rolnikiem, Niemcem, Polakiem, Afroamerykaninem czy Azjatą, będziesz stał na swojej ławce i bujał się w rytm razem z tysiącem współbiesiadników.

Następnego dnia przenieśliśmy się bliżej centrum i zostawiając kampera na stellptazu przy Chausseestrasse 82, poszliśmy na spacer.

Chcieliśmy zobaczyć pozostałości po murze berlińskim, a trafiliśmy na wystawę „Powstanie Warszawskie 1944r.” przy Centrum Dokumentacyjnym Topografia Terroru – miejscu, gdzie w czasie II wojny światowej mieściła się m.in. główna siedziba dowództwa SS oraz centrala Gestapo. Została ona zorganizowana przez Muzeum Powstania Warszawskiego i patronowali jej prezydenci Polski i Niemiec.

Niemcy ciągle przepraszają za II wojnę, stawiając pomniki, tablice upamiętniające, organizując wystawy właśnie. Będąc w Berlinie, ciężko jest uciec od historii ostatniej wojny, która tutaj zdaje się być świeższa niż gdziekolwiek indziej.  Tym głębiej my, jako Polacy, odbieraliśmy tą ekspozycję, obserwując reakcję zwiedzających różnych narodowości na  fotografie, wypisane na tablicach historyczne fakty i film „Miasto ruin”, pokazujący Warszawę po Powstaniu Warszawskim z lotu ptaka. Człowiek niby wie, niby czytał nie raz, jednak dopiero jak zobaczy na własne oczy tę doskonale zrobioną animację, zrozumie ogrom tragedii i zniszczeń.

Wolnym krokiem poszliśmy pod Bramę Brandenburską i na Alexanderplatz, gdzie poprzedniego wieczora również świętowano Oktoberfest. Cały dzień spacerowaliśmy po Berlinie w blasku jesiennego słońca i żałowaliśmy, że tu nie studiowaliśmy. Trudno nie polubić tego kosmopolitycznego, żywego miasta pełnego młodych ludzi, różnorodności i tolerancji. Dla mnie to takie okno na świat. Cieszę się, że mieszkamy blisko i tak często możemy tu przyjeżdżać. Podczas tej wizyty poznaliśmy dwa kolejne, zupełnie różniące się od siebie, oblicza Berlina. Których to miasto ma chyba nieskończoną ilość.

IMAG2685

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułROSJA – praktyczny poradnik podróżnika
Następny artykułW poszukiwaniu świątecznej atmosfery, czyli przygraniczne Weihnachtsmarkt
DreamsOnWheels czyli Judyta i Marcin, twórcy bloga dreamsonwheels.pl. "Manifest" na temat podróży kamperem: Kamper to możliwosć, bo tak niewiele trzeba – benzyna i jedziesz. Kamper to podróż. Całoroczna. Wliczając planowanie. Kamper to wolnosc. Kamper to poszerzanie horyzontów. Kamper to ucieczka z domu. W domu ludzie umieraja. Kamper to sens życia, jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało. Opisy wypraw pochodzą oczywiście z bloga dreamsonwheels.pl