Pogoda przepiękna jak na jesień, dni wręcz upalne chociaż noce już chłodne. Jak w takie dni można siedzieć w domu? W zimie się przecież nasiedzimy. Nie zwalniamy więc i kolejny weekend poświęcamy spotkaniu z roztoczańska przyrodą.

Piątek, 12 października

Po piętnastej szybciutko nie tracąc czasu pojechaliśmy do Ciotuszy Nowej. Wybraliśmy czarny szlak w kierunku źródeł Sopotu. Przy źródłach Sopotu byliśmy ostatnio ale podchodziliśmy z zupełnie innej strony. Tym razem już po 15 minutach dotarliśmy do tego uroczego miejsca. Rozległa łąka, jeziorko, szuwary, wokół pięknie, jesiennie  wybarwione krzewy i drzewa. Bajka!

Wracaliśmy naokoło trasą oznaczoną jako nordic walking. Wygodna szeroka ścieżka leśna ale trzeba być ślepym, żeby nie widzieć co się dzieje  dookoła. Zewsząd zaatakowały nas grzyby znacznie spowalniając nasz przemarsz. Musieliśmy nawet zejść ze szlaku szukając skrótów by zdążyć przed zachodem słońca. Dzień już bardzo krótki, pozostał niedosyt i cała torba grzybów do sprawienia. Już po ciemku dotarliśmy na „nasze” miejsce przy zalewie w Krasnobrodzie. Wszystko ładnie oświetlone, knajpki nad zalewem oczywiście pozamykane, nieliczni tylko spacerowicze i niezawodni wędkarze.

Piękny, cichy wieczór.

Sobota, 13 października

Po przepięknym wieczorze nie mniej piękny mglisty poranek. Mgła powolutku znikała odsłaniając zalew i zalesiony, kolorowy jesienną porą stok wzgórza naprzeciwko. Zrobiłam szybciutko dużą pętlę wokół zalewu (nigdy mi to się nie znudzi) i pojechaliśmy kamperem w kierunku Szuru. Kampera zostawiliśmy przy rozwidleniu szlaków. Dalej, chociaż nie ma zakazów, poszliśmy pieszo. Szur to urokliwa wioska zagubiona w lesie, piaszczysta droga, małe domki, jabłonie, grusze i malwy przy drewnianym płocie. Cisza, spokój, kapliczka skąpana w jesiennym słońcu. Takie klimaty!

Dołączamy  Szur do listy miejsc, których nie można pominąć planując pobyt na Roztoczu. Zamknęliśmy trasą oznaczoną jako czarny nordic walking ładną, kilkukilometrową pętelkę, spacer po lesie to czysta przyjemność. Jak się nietrudno domyślić nasze zapasy grzybów niejako przy okazji znów się powiększyły. Nie możemy pozwolić by się zmarnowały. Trzeba znaleźć miejsce gdzie je można spokojnie oczyścić, obgotować i zamrozić. Na nic innego nie mamy czasu. Ruszyliśmy w stronę Zwierzyńca. Po drodze zajechaliśmy jeszcze na uroczysko Belfont. Kamper został przy asfaltowej drodze a my powędrowaliśmy czarnym szlakiem. Początek był bardzo obiecujący, fajne źródełko, niewielkie rozlewisko, przez które przechodzimy drewnianym pomostem /uwaga! Brakuje kilku desek/. Potem niestety ścieżka pogubiła się w zaroślach i nie zrobiliśmy tak jak planowaliśmy pętli tylko wróciliśmy tą samą drogą.

Warto odwiedzić to miejsce, ale tylko źródełko, ścieżka dydaktyczna jest zarośnięta i nie najlepiej oznaczona.

Znaleźliśmy ładny leśny parking i grzyby miały w końcu swoje pięć minut. Jeszcze przed zachodem słońca udało się oczyścić i obgotować wszystkie te nasze ślicznotki. Zamrażalnik lodówki załadowaliśmy do pełna. Wieczorem pojechaliśmy do Zwierzyńca, zatrzymaliśmy się na noc na naszym trawiastym parkingu przy Stawie Kościelnym.

Niedziela, 14, października

Noc była zimna, ogrzewanie kampera działało na pełnych obrotach. Gaz nie mógłby wybrać lepszego momentu by się skończyć.  Wymiana butli o 4 rano, kiedy jest ciemno i zimno była nie lada wyzwaniem. Do dyspozycji była tylko 3 kg butla turystyczna, troszkę już używana i nie wiadomo ile tak naprawdę gazu w niej zostało. Do rana wystarczyło.

Zaraz po śniadaniu zrobiłam szybką pętlę. Zwierzyńczyk i park, cudne miejsca spowite mgłą! Jurek w tym czasie odsypiał nocne atrakcje. Około 9 pojechaliśmy do Kawęczynka. Kamper został przy końcu asfaltowej drogi, a my poszliśmy zielonym tym razem szlakiem robiąc zgrabną kilkukilometrową pętelkę. Piękna to była wycieczka, zachwycające barwy jesieni na całej trasie przez lasy i pola.  Podjechaliśmy potem kamperem na trawiasty plac przy drewnianej remizie i długo wygrzewaliśmy się w słoneczku.

Po południu pojechaliśmy do nieodległego Szczebrzeszyna. Najpierw krótki spacerek po miasteczku. Ładnie tu, czyściutko, przy rynku są tablice z mapami szlaków, jest co robić w okolicy. Wygląda na to, że jeszcze tu wrócimy. Po obiedzie nie mieliśmy już zbyt dużo czasu na wędrówki. Spośród trzech tras nordic walking prowadzących po mieście wybraliśmy najkrótszą dwugodzinną zieloną.

Wędrowaliśmy sobie nieśpiesznie wśród pól i ogrodów wiejską zakurzoną nieco drogą. Niby nic wielkiego, a ile radości zwłaszcza w taką pogodę.

Zostało nam jeszcze trochę czasu do zmroku, w sam raz tyle, by po drodze wstąpić nad zalew Rudka w Zwierzyńcu. Czy usiedliśmy wreszcie na miejscu? Oczywiście, że nie. Obeszliśmy wkoło zalew podziwiając zachodzące słońce. Późno już dojechaliśmy do Tomaszowa. Po drodze na stacji paliw wymieniliśmy pustą butlę gazową.

Poniedziałek, 14 października

Chciałoby się napisać, że noc była spokojna. Niestety taka nie była. O pierwszej w nocy skończył się gaz w małej turystycznej butli. Nie chciało się jej już wieczorem zamienić jej na nową pełną to trzeba było to robić w środku nocy. Niedługo dopadnie nas już rutyna.

Dzień przepiękny, pogoda nie zawodzi. Jurek w pracy, a ja odkrywam uroki Tomaszowa Lubelskiego. Ładnym miejscem jest Siwa Dolina, godna odwiedzenia zwłaszcza o tej porze roku. Jest tam dobrze oznakowana sieć szlaków do biegania i chodzenia, w zimie zamienionych w narciarskie trasy biegowe. Można tam dojść pieszo, bo to niedaleko od centrum, można też dojechać autem, przy karczmie Siwa Dolina jest duży parking i tablice informacyjne opisujące szlaki. Pospacerowałam trochę po lesie a do parku w centrum miasta wróciłam trasą przez arboretum. Zawsze, gdy jestem w Tomaszowie nie omieszkam zajrzeć do prześlicznego kościółka modrzewiowego. Nadal trwa remont, ale warto wejść na chwilę.

Nie jest to nasza jedyna relacja z Roztocza. Poprzednia jest tutaj.