To była bardzo długa wyprawa. Wyjechaliśmy jeszcze latem a wróciliśmy jesienią! W rzeczywistości wyjazd trwał tylko cztery dni a w zasadzie to cztery popołudnia i noce. Dwa z tych czterech dni były pracujące. Trzeba dodać, że zmiana pór roku tym razem wyjątkowo wyraźnie i boleśnie odbyła się zgodnie z kalendarzem. Najpierw piękny, długi i ciepły ostatni letni wieczór, potem wyjątkowo paskudny, wietrzny i deszczowy jesienny już poranek. Nic to. Roztocze warto odwiedzać o każdej porze roku.

Czwartek, 20 września

Po pracy jak najszybciej, bo dzień krótki, pojechaliśmy do nieodległego Suśca. Na olbrzymim parkingu przy Szumach w Rebizantach zgodnie z naszymi oczekiwaniami samochodów było niewiele i na szczęście stał tylko jeden autokar. Parkingowy bileter także zakończył już sezon. Szumy na Tanwi są jednym z najbardziej znanych i obleganych miejsc na całym Roztoczu Środkowym. To rzeczywiście piękne i godne odwiedzenia miejsce, ale zdecydowanie polecamy zrobić to poza sezonem. I nawet poza sezonem lepiej unikać dni wolnych od pracy. Z Rebizantów prowadzi wiele szlaków turystycznych, wybór jest wiec bardzo duży. Zdecydowaliśmy się przejść wzdłuż Tanwi i Szumów niebieskim szlakiem do Kościółka, potem do najwyższego na Roztoczu wodospadu na rzece Jeleń. Nad Tanew wróciliśmy szlakiem żółtym.

Wyszła nam ładna pętelka. Pogoda była przepiękna, rzeka i las jeszcze piękniejsze, szkoda było wracać. Nic dziwnego, że do parkingu dotarliśmy już po ciemku za to z naręczem dorodnych prawdziwków i podgrzybków, to właśnie one skutecznie opóźniały nasz pochód. Tego dnia czekała nas jeszcze zasłużona obiadokolacja w jednej z tomaszowskich knajpek. Na nocleg ustawiliśmy się w Tomaszowie na naszym, sprawdzonym wielokrotnie miejscu.

Piątek, 21 września

Jurek ciężko pracował, a ja miałam trochę czasu na ogarnięcie kampera i spacery po mieście: kawiarenki, ładny park, drewniany kościółek obecnie w remoncie.

Po piętnastej znów jak najszybciej pojechaliśmy przez Suchowolę i Adamów do Bliżowa. Urocza wioska w kotlince. Ciche i spokojne miejsce, piękna zabudowa.

Kampera zostawiliśmy przy remizie i od razu wyruszyliśmy czerwonym szlakiem w kierunku Wojdy. Początek trasy okazał się uciążliwy, droga dość stromo prowadziła pod górę. Piasek na niej był bardzo sypki i głęboki, szło się jakby po wydmie. Ale było bardzo ładnie i po wejściu na górę spacer był już całkiem przyjemny.  W Wojdzie głośnym szczekaniem powitały nas dwa psy, jeden biały drugi czarny. Po początkowych nieporozumieniach tak się zakumplowaliśmy, że ochoczo towarzyszyły nam aż do kampera. Droga powrotna z Wojdy prowadziła cały czas grzbietem wzgórza wznoszącego się nad Bliżowem. Piękne, rozległe widoki.

Pogoda wymarzona ale czuć już jesień w powietrzu. Słońce zachodziło, musieliśmy więc skrócić trasę i zeszliśmy do wioski wygodną, chociaż stromą polną drogą. Zdecydowanie warto pospacerować w okolicach Bliżowa. Wyjątkowe miejsce. A dwa nasze nowo poznane pieski o dziwo odrzuciły z pogardą poczęstunek z suchej karmy jaką wozimy od czasów Grecji – ani greckim ani rumuńskim psom nigdy to się nie zdarzało. Wyraźnie dały więc do zrozumienia, że im chodziło o przyjaźń a nie jedzenie. Potem tylko tęsknie spoglądały jak my, niewdzięcznicy,  odjeżdżaliśmy.

Na nocleg zajechaliśmy do Zwierzyńca. Kemping już nieczynny, zostaliśmy więc na znanym nam już trawiastym parkingu przy Stawie Kościelnym z widokiem na podświetlaną fontannę i kościółek na wodzie. Zjedliśmy późną obiadokolację i dzień miło zakończyliśmy w ogródku piwnym przy browarze.

Sobota, 22 września

Rano w Zwierzyńcu nastała jesień. Mocno wiało i padało, temperatura spadła o kilkanaście stopni pozostała nam więc tylko aktywność umysłowa: jolki, sudoku, czytanie. Próbujemy wziąć zła pogodę na przeczekanie. W kamperze jest zupełnie inaczej niż w namiocie. Ciepło, sucho, więcej miejsca. Toaleta na miejscu. Wyszliśmy dopiero na obiad jeszcze w deszczu. Już po obiedzie, nie moknąc zbytnio udało nam się zrobić krótką wycieczkę na Zwierzyńczyk. Okno pogodowe nie trwało jednak długo, znów się rozpadało. Zrezygnowani wyruszyliśmy w kierunku Zamościa. Na szczęście z każdym kilometrem pogoda zaczęła się poprawiać, pokazały się nawet kawałki czystego nieba. Zatrzymaliśmy się więc w rezerwacie susła perełkowanego w Mokrym. Rezerwat ten to także teren starosłowiańskiego cmentarzyska, znajduje się tam około 40 kurhanów. Nie są już zbyt wysokie ale swoją ilością robią niesamowite wrażenie. Pospacerowaliśmy po rozległej łące, susła nie widzieliśmy żadnego, możliwe, że zapadły w sen zimowy.

Trzeba było teraz zdecydować, dokąd jedziemy. Zwierzyniec czy Krasnobród? I to jest właśnie piękne w tym kamperze, ta wolność wyboru. Padło na Krasnobród, Zwierzyniec mocno nam podpadł brzydką pogodą. Po drodze wstąpiliśmy jeszcze do Jacni, nad zalew, zobaczyć czy tężnia działa jak należy. Działa, nawet lepiej niż ostatnio bo z głośników sączyła się dodatkowo fajna relaksacyjna muzyka.

Obeszliśmy wkoło zalew. Restauracja przy dolnej stacji wyciągu narciarskiego okazała się nieczynna. Dla nich jest już po sezonie. Jadąc dalej zatrzymaliśmy się jeszcze na chwilę w Hutkach na leśnym parkingu przy brzegu rozlewiska Wieprza. Zadbane miejsce, jest wiata, można rozpalić ognisko. Jest też dzika plaża.

Na nocleg dotarliśmy do Krasnobrodu, na nasz ulubiony parking przy zalewie. Mimo, że był to sobotni wieczór nad zalewem nic już nie było czynne.   

 

 

 

 

 

Kolację zjedliśmy w restauracji w centrum. Z klienteli turystów było raczej niewiele.

Niedziela, 23 września

Raniutko zrobiłam szybko pętelkę wokół zalewu. Lubię to miejsce! Po śniadaniu wyjechaliśmy z Krasnobrodu w kierunku Długiego Kątu. W Stanisławowie skręciliśmy w lewo i zatrzymaliśmy się pod tablicą informacyjną przy końcu utwardzonej drogi.  Od tego miejsca niebieski szlak poprzez Górę Kamień i Piekiełko prowadzi do źródeł Sopotu. Była to dla nas nowa trasa i bardzo nam się podobała, prowadziła dobrze oznaczoną, szeroką i wygodną ścieżką. No i grzyby prawie same chciały wskakiwać do koszyka. A my mieliśmy ze sobą tylko szmacianą torbę, przecież wyszliśmy na szlak a nie na grzyby.

Źródła Sopotu nie były jakoś specjalnie oznaczone i opisane, ale miejsce jest na tyle urocze, że z pewnością przyjdziemy tu jeszcze raz. Jeszcze raz, to nie znaczy że tym samym szlakiem. Dużo ich jest w okolicy. Także i tym razem wybraliśmy powrót nie szlakiem, którym przyszliśmy a zieloną trasą rowerową. Była troszkę dłuższa ale i całkiem sympatyczna, idealna do spaceru. Właśnie do spaceru a nie do jazdy rowerem. Nie chciałabym jechać rowerem po tych wykrotach.

Po pięknej wycieczce, wracając już kamperem w kierunku domu zatrzymaliśmy się na leśnym parkingu przy rezerwacie Czartowe Pole. Trzeba było sprawić grzyby, oczyścić, obgotować. Lodówka pękała w szwach! Uwinęliśmy się może w godzinę i czasu do zachodu słońca pozostało akurat tyle, by po przyjeździe do Suśca szybko zrobić jeszcze jedną trasę. Kampera zostawiliśmy na parkingu przy Domu Kultury a sami żółtym szlakiem skierowaliśmy się do wodospadu na rzece Jeleń, tego wodospadu nad którym byliśmy kilka dni temu. Wtedy niewiele zobaczyliśmy, było już ciemno a nam się bardzo spieszyło. Teraz obejrzeliśmy go spokojnie w całej jego 1,2 metrowej okazałości. Co tu dużo mówić. Piękne są te susieckie rzeki i lasy! Wracaliśmy znowu po ciemku.

Cieszymy się, że udało się nam wyrwać chociaż na kilka dni. A trzeba się spieszyć. Sezon kamperowy nieuchronnie zbliża się ku końcowi.

Nie jest to nasza jedyna relacja z Roztocza. Poprzednia jest tutaj. A tu kolejna.