Gonimy lato. Piękna pogoda zachęca do wyjazdów. Po raz kolejny zwiedzamy więc bliskie nam pod każdym względem Roztocze. Tak się złożyło, że trasa przejazdu i miejsca noclegów były takie same jak w trakcie wyjazdu, z którego relację składaliśmy niemal dokładnie rok temu. Jest okazja do porównań, co się w tym czasie zmieniło. A co do obaw o nudzie to trzeba stwierdzić, że atrakcyjność i ilość tras pieszych, rowerowych czy kajakowych jest tam tak duża, że i tak wystarczy nam na jeszcze kilka lat zwiedzania.

Piątek, 7 września

Wyruszyliśmy po piętnastej w kierunku Krasnobrodu. I tu pierwsza miła niespodzianka w postaci pięknie wyremontowanej drogi. Wprawdzie tylko od Tomaszowa Lubelskiego do granicy powiatu, ale to już coś! W Krasnobrodzie zatrzymaliśmy się na nocleg na „naszym” sprawdzonym parkingu. Pod koniec lata znalezienie miejsca do kamperowania w Krasnobrodzie nie jest żadnym problemem, nasze miejsce wydaje się nam jednak najlepsze. W popołudnie i wieczór Jurek był zajęty,  przemierzałam więc samotnie Krasnobród wzdłuż i wszerz: okolice kościoła, mała pętla nad zalewem, wieża widokowa, duża pętla wokół zalewu. Słoneczko jeszcze pięknie przygrzewa, ale już nieśmiało pojawiają się żółte i czerwone listki, lśnią pękate owoce róży i tarniny. Jest pięknie! W Krasnobrodzie widać, że to już końcówka sezonu.

Turystów jeszcze niemało, dużo rowerzystów ale raczej nikt już się nie kąpie. Przybytki gastronomii często już nieczynne nawet w dzień a znalezienie czegoś po godzinie 20 graniczy z cudem.

Sobota, 8 września

Po spokojnej nocy pierwszy, poranny spacerek nad zalewem. Czapla (pewnie ta sama co w tamtym roku) też już wstała i brodzi sobie leniwie przy brzegu. Jeszcze tylko śniadanie i czas ruszać. Kamper pozostał na swoim miejscu a my udaliśmy się na wycieczkę w kierunku Jacni.  Niebieski szlak znaleźliśmy za Domem Pomocy Społecznej. W dużej części prowadzi on wygodną szeroką drogą przez las, ale na niektórych fragmentach droga ulegała pogorszeniu lub nawet zamieniała się w mało uczęszczaną ścieżkę. Wokół piękny wczesnojesienny las, idzie się raz w górę, raz w dół głębokimi jarami. Nic trudnego, lepiej jednak mieć dobre obuwie. W pewnym momencie podjęliśmy decyzję, by nie iść do centrum miejscowości tylko skręcić i poprzez górną stację wyciągu narciarskiego zielonym szlakiem dotrzeć, od strony Bródki, do brzegu zalewu w Jacni. Oznaczenia były niezłe, doszliśmy tam bez problemu. Bez problemu dotarliśmy też stamtąd do Źródełka Grabnik.

Nie chcieliśmy wracać ta samą trasą tylko zgrabnie zamknąć pętlę. Ruszyliśmy dalej za znakami w kierunku miejscowości Grabnik by potem, zgodnie z mapą, zejść do Krasnobrodu. Okazało się to nie takie proste. Oznaczenie szlaku zaczęło być fatalne i to, że się zgubimy było tylko kwestią czasu. To znaczy nie my się zgubiliśmy, tylko szlak gdzieś się zapodział. Dramatu nie było, nie pierwszy raz znaleźliśmy się w tej sytuacji. Pozostał nam marsz „na azymut” przepiękną widokową trasą przez lasy i pola. A że zrobiliśmy parę kilometrów więcej? Nie szkodzi. Warto było. Jak zwykle pełnymi garściami korzystaliśmy po drodze z darów natury: dojrzałe jabłka z dzikich jabłoni i starych sadów, kilka prawdziwków i nawet jedna dorodna poziomka. Przez całą drogę nikogo nie spotkaliśmy . Do rozważenia pozostaje dylemat: czy złe oznakowanie i fragmentami nieprzygotowana ścieżka to wynik tego, że jest mało uczęszczana czy jest mało uczęszczana dlatego, że źle przygotowana?

Po obiadku pojechaliśmy dokładniej obejrzeć zalew w Jacni. Trzeba skręcić w Jacni w brukowaną drogę, nie tą w kierunku wyciągu tylko inną troszkę dalej. Niestety brak jakichkolwiek oznaczeń. Nad zalewem spotkała nas kolejna w trakcie tego wyjazdu miła niespodzianka. Teren został pięknie zagospodarowany, oświetlony. Można korzystać z dużego parkingu, można bez problemu dojechać nad samą wodę. Fajnych miejsc dla kampera bez liku. Niedaleko jest dolna stacja wyciągu narciarskiego a tam czynna cały rok restauracja. Szkoda, że to zalew tyko dla wędkarzy. Jest też jeszcze jedna niespodzianka! Jeżeli myślicie, że tężnie to tylko w Ciechocinku lub Inowrocławiu to jesteście w błędzie. W Jacni też jest tężnia! Niewielka co prawda, ale w pełni zasługuje na to określenie. Pod ziemią zbudowano spory, kilka metrów sześciennych zbiornik z wodą do której dodano sól, być może nawet z Ciechocinka.

Pompa pompuje, solanka spływa po brzozowych witkach i jest wszystko tak jak być powinno. Wystarczy usiąść w pobliżu i zażywać inhalacji solnych podziwiając piękną okolicę. Nie zostaliśmy tam na dłużej, tego dnia mieliśmy w planie dojechać na noc do Zwierzyńca. Z pewnością tu jeszcze wrócimy.

Wieczorem dotarliśmy do Zwierzyńca, rozłożyliśmy się na kempingu. Ładnie, zielono, czysto, niedrogo więc dlaczego nie? Można i na kempingu. Stały tam jeszcze trzy kampery i jeden namiot, kilka domków też było zajętych. Nam sił i czasu wystarczyło już tylko na odwiedzenie ogródka piwnego przy browarze. Szybko się teraz ściemnia, do tego zrobiło się bardzo zimno więc i tam nie zagrzaliśmy długo miejsca.

Niedziela, 9 września

Zaczęło się leniwy jak rzadko dla nas poranekiem na kempingu. Pogoda nie mogła się zdecydować. Będzie padać czy nie? Będzie spływ czy trasa piesza? Jurek w międzyczasie przyrządził przepyszny omlet ze znalezionymi wczoraj prawdziwkami. Teraz, pisząc ten tekst jestem już pewna, że były to prawdziwki a nie szatany. Około jedenastej wyjechaliśmy za bramę kempingu na parking Biedronki. Wyjeżdżali wszyscy, bo kemping zamykali, tam już jest po sezonie. Pieszo ruszyliśmy w trasę niebieskim szlakiem na teren Szczebrzeszyńskiego Parku Krajobrazowego. Początek szlaku zachęcający: ładny las, ścieżka wygodna, oznaczenia widoczne. Warunek był tylko jeden-patrzeć na znaki, a nie szukać grzybów. A to wcale łatwe nie było. Tym razem byłam czujna, zgubiliśmy się raz i wcale nie na długo.

Gdzieś po godzinie marszu las się skończył i zaczęliśmy iść polną drogą z rozległymi widokami wśród pagórków, pól, zagajników. Jak wynikało z mapy moglibyśmy zapiąć ładną pętelkę taką ponad 20 km. Szkoda, niestety nie byliśmy odpowiednio przygotowani, przede wszystkim mieliśmy za mało wody (i żadnego piwa). I żadnej możliwości uzupełnienia! Skróciliśmy więc trasę skręcając w prawo w zwykłą polną drogę. A tam było jeszcze lepiej niż na szlaku, zachwyciły nas tutejsze krajobrazy. Mus tutaj jeszcze kiedyś wrócić!

Trzeba tylko lekko zmodyfikować przebieg wycieczki i lepiej się do niej przygotować. Już w drodze powrotnej obserwowaliśmy z mostu w Bagnie przepływających rzeką kajakarzy. Wiele osób zdecydowało się tego dnia na spływ Wieprzem, woda aż kipiała od wioseł. Bardzo dużo było też tego dnia rowerzystów i innych turystów zażywających po prostu świeżego powietrza. Na naszym szlaku nikogo jednak nie spotkaliśmy, widać, że większość z nich porusza się raczej utartymi szlakami. Tłok w centrum niemały, długie kolejki przed lodami, goframi. My obiad zjedliśmy w nieco oddalonym od centrum pensjonacie. Po chwili sjesty w kamperze wyruszyliśmy sprawdzić, czy coś się w Zwierzyńcu zmieniło. Nic się nie zmieniło. Było dobrze i tak pozostało. Może szkoda tylko, że nie wymieniono znaków ograniczeń wjazdu do 2,5 tony na znaki zakazu wjazdu samochodów ciężarowych. Z przyjemnością zajrzeliśmy więc w stare kąty, wielką atrakcją było stado koni na wybiegu obok Zwierzyńczyka.

Pierwszy raz udało nam te konie zobaczyć, do tej pory zawsze były gdzieś ukryte w lesie. Liczyliśmy jeszcze na spektakularny zachód słońca nad stawem Echo ale ono zrobiło nam psikusa i po prostu zaszło za chmury.

Późnym już wieczorem dotarliśmy do Tomaszowa, czekała nas jeszcze tego dnia kolacja z przyjaciółmi. Ale to już inna opowieść.

Nie jest to nasza jedyna relacja z Roztocza. Poprzednia jest tutaj. A tu kolejna.