Wyruszyliśmy w piątek 6 lipca po piętnastej , tym razem na Roztocze Południowe. Owszem, Roztocze Środkowe jest przepiękne i z pewnością mamy tam jeszcze wiele do zrobienia. Przyszła jednak pora, by choćby na moment zmienić klimaty. A z tą zmianą klimatu wcale nie przesadzamy. Roztocze Środkowe i Południowe to jakby dwie zupełnie różne krainy.

Pierwszym przystankiem było Muzeum i Miejsce Pamięci w Bełżcu. Niezwykły pomnik ofiar obozu zagłady robi olbrzymie wrażenie, wystawa historyczna jest wstrząsająca. Według mnie jest to punkt obowiązkowy podczas pobytu na Roztoczu. Wstęp bezpłatny, czynne: 9.00–18.00 ale uwaga: w poniedziałek nieczynne.

Po krótkim przejeździe odnaleźliśmy w Kniaziach ruiny cerkwi, która bardzo udanie „zagrała” w filmie „Zimna wojna”. Zaskoczyła nas tylko tablica zakazująca wstępu na teren bez zgody właściciela. Do ludzi daleko a numeru telefonu na tej tablicy nie było więc ten zakaz to chyba tylko dla formalności, w końcu to ruina grożąca zawaleniem. My zaryzykowaliśmy wejście, ale dla tych co nie lubią ryzyka polecamy opisy w internecie,  choćby na stronie: https://fotoroztocze.wordpress.com/2017/07/06/ruiny-cerkwi-kniazie/. A film „Zimna wojna” też polecamy.

Następna z kolei była urokliwa cerkiew w Hrebennem położona na wzgórzu wśród starych drzew, piękne miejsce. Cerkiew zamknięta, ale furtka otwarta, można wejść na teren, przysiąść na ławeczce pod okapem i posłuchać ciszy. Posłuchać ciszy i popatrzeć z góry na wijącą się po horyzont kolejkę do przejścia granicznego. Jak dobrze, że nie wpadliśmy na pomysł wyjazdu na Ukrainę.

Przez Siedliska dojechaliśmy do miejscowości Prusie. W Siedliskach nie zatrzymywaliśmy się tym razem. Jak ktoś tam nie był to polecamy odwiedzenie Muzeum Skamieniałych Drzew. Drewniana cerkiew w Prusiach, obecnie rzymskokatolicki kościół, w którym odbywają się również msze obrządku greckokatolickiego była oczywiście  zamknięta. I tu spotkała nas miła niespodzianka – za chwilę z pobliskiego gospodarstwa  przyszły dwie przemiłe dziewczynki z olbrzymim kluczem. Otworzyły nam drzwi cerkwi i mogliśmy obejrzeć wnętrze, poczuć atmosferę tego miejsca i  zapach starego drewna.

Kierując się w stronę Horyńca rzuciliśmy jeszcze okiem na budynek kościoła, dawnej cerkwi w Werchracie. Budynek jak na starą cerkiew imponujący, miejsce ładnie zadbane. Wszystko jednak pozamykane, jak zwykle.

Nie dane było nam jednak szybko dotrzeć do Horyńca. Zaintrygowała nas Świątynia Słońca w okolicy Niwek Horynieckich. Tak naprawdę ta Świątynia to tylko kilka omszałych kamieni, prowadzi tam zielony szlak z parkingu. Sam parking rewelacyjnie położony głęboko w lesie, świetne miejsce na dłuższy postój a nawet nocleg dla kampera. My jednak zdecydowaliśmy wrócić do cywilizacji, do Horyńca.

Horyniec Zdrój robi bardzo dobre wrażenie. Jest tam świeżo odrestaurowany park zdrojowy, są ścieżki spacerowe, dla ozdoby niewielki zalew, jest basen i cała masa tras rowerowych w okolicy – czyli to wszystko co powinno znaleźć się w uzdrowisku. Oczywiście jest też całkiem liczna oferta rozrywki i to zarówno w części uzdrowiskowej jak i w centrum miejscowości.

My na nocleg ustawiliśmy kampera na parkingu przy posterunku policji (50.190595, 23.361606), blisko parku zdrojowego. Żadnych udogodnień, ale miejsce bardzo ładne i w centrum.  Długo nie trwało, gdy daliśmy się porwać uzdrowiskowej atmosferze. Zaczęło się od drinka w jednej z restauracji a tam okazało się, że trwa wieczorek taneczny. Grało dwóch panów, kilka par tańczyło. Stroje mieliśmy oczywiście baaardzo nieodpowiednie, ale czy to aż takie ważne? Tak jak w jednej z piosenek „Życie, to są chwile, chwile” i właśnie ta niespodziewana zabawa z pewnością była jedną z nich…

Sobota, 7 lipca

Raniutko, bo z parkingu w centrum zgoniło nas wyjątkowo ostre słońce pojechaliśmy nad zalew: teren zagospodarowany, są ścieżki i altanki. Miejsce dobre na spacer, łowienie ryb, ale nie do kąpieli. Ładny parking, zacieniony, z dala od ludzi. Można wyprowadzić kota (sławojka), wyrzucić śmieci.

Tego dnia na miejsce wycieczki  wybraliśmy Nowiny Horynieckie. Poszliśmy szlakiem „Nad Brusienką”. Dla rowerów to niezła trasa, dla pieszych niezbyt atrakcyjna asfaltowa droga leśna, do tego w ostrym słońcu. Nie zrobiliśmy pętli, doszliśmy prawie do kamieniołomu w Polance Horynieckiej i wróciliśmy. Kamieniołom zwiedzaliśmy kiedyś, właśnie od strony Polanki i tamta trasa wydawała nam się dużo ciekawsza.

Czując niedosyt rozpoczęliśmy wycieczkę objazdową. Z powrotem przez Horyniec urokliwa drogą przez las przejechaliśmy do Huty Kryształowej. Jest tam zabytkowa aleja lipowa dostępna tylko pieszo lub rowerem. Na końcu 800 metrowej alei miał być punkt widokowy ale okazał się lipą! Widoki zasłaniała dorodna kukurydza. Ale i tak warto było, zdecydowanie polecamy ten spacer!

Dalej droga poprowadziła nas przez Basznię. W Baszni Dolnej jest Kresowa Osada – Park Edukacji i Rozrywki. Duży teren, bogata oferta ale tego dnia nie było nikogo ze zwiedzających, spotkaliśmy tylko kilka osób z obsługi. Zachwyciła nas wystawa plenerowa, były tam takie wielkie reprodukcje starych fotografii.

Późnym popołudniem wróciliśmy do Horyńca, na znane nam już miejsce na parkingu przy posterunku policji. Pospacerowaliśmy trochę po pięknym parku, przeszliśmy tunelem pod torami do części zdrojowej. Posiedzieliśmy jeszcze chwilę w sympatycznej knajpce. Do odwiedzin zachęciły nas nie tyle napoje chłodzące co książki leżące na stolikach w ogródku. Nie było tam jednak telewizora. Wróciliśmy do centrum i tu zasiedliśmy w restauracji z największym telewizorem w okolicy. Mecz był bardzo emocjonujący: Rosja – Chorwacja.

Niedziela, 8 lipca

Rano pojechaliśmy do Radruża.

Cerkiew jak zwykle była zamknięta, więc tylko obeszliśmy wkoło i wróciliśmy do Horyńca. Zaparkowaliśmy tym razem w części zdrojowej, w miejscu gdzie kończy się i chodnik i Horyniec. Jest tam polana z miejscem na ognisko z troszkę już podupadającym wyposażeniem. W miejscu tym zaczyna się też ścieżka dydaktyczna i rowerowa „Za Niwą” o długości 3.5 km. Przeszliśmy ją w kierunku odwrotnym niż wskazują znaki. Nie polecamy jednak tej ścieżki ani rowerzystom, ani pieszym. Większa część trasy to po prostu nierówna zarośnięta droga. Jedyną dla nas pociechą były leśne maliny i dzikie czereśnie w dużych ilościach. Po chwili odpoczynku po trudach wędrówki wyjechaliśmy w kierunku Narola. Po drodze zatrzymywaliśmy się jeszcze przy cerkwiach w Nowym Bruśnie, Chotylubiu i Gorajcu.

Żadna z nich nie była otwarta, chyba nie są w nich odprawiane nabożeństwa. Często wyposażenie wywiezione jest po prostu do muzeum w Lubaczowie. Jednak Warto obejrzeć je chociaż z zewnątrz, warto też zajrzeć na stare cmentarze w ich otoczeniu.

Po obiedzie w pałacu w Narolu pojechaliśmy do miejscowości Jacków Ogród skąd wyruszyliśmy zielonym szlakiem do miejsca PIZUNY. Przyjemny spacer leśnymi ścieżkami poprzez jagodziska. Las już zupełnie inny, prześwietlony, mech pod stopami. Zupełnie inny niż w okolicach Horyńca. W samych Pizunach szału nie było. Cisza, spokój, kilka domków ukrytych w lesie a dojazd na miejsce drogą gruntową. Wróciliśmy do kampera tą samą trasą. Wracając do Tomaszowa Lubelskiego wstąpiliśmy jeszcze  „po wspomnienia” do cerkwi w Woli Wielkiej (obecnie w remoncie) oraz do Huty Lubyckiej.  Spacer w lesie niebieskim szlakiem w kierunku bunkrów linii Mołotowa nie trwał długo. Nadchodził wieczór, było parno i hurmem zaczęły zlatywać się do nas różne dziwne stworzenia.

Podsumowując: Roztocze Południowe, przynajmniej tam gdzie byliśmy jest raczej dla rowerzystów niż dla turystów pieszych. Dużo tras rowerowych prowadzonych leśnymi, asfaltowymi drogami, dużo odległych od siebie miejscowości do zwiedzenia, na drogach publicznych ruch minimalny. Z kolei dla pieszych niewiele jest dedykowanych tras, a jeżeli już to są to mało uczęszczane zarośnięte ścieżki. Sam las też nie zachęca do spacerów, jest niedostępny, poszycie wysokie z jeżynami i malinami, często są to też tereny podmokłe. Oczywiście, można próbować chodzić trasami rowerowymi ale przyjemności w tym niewiele.

Nie jest to nasza jedyna relacja z Roztocza. Poprzednia jest tutaj. A tu jest kolejna.