„Dlaczego tego nie widziałam?? Dlaczego nie poszliśmy tu i tu, i tu?!” – pytam samą siebie przygotowując ten wpis. A bo nie było tyle czasu, żeby zobaczyć wszystko, a bo nie chcieliśmy odhaczać kolejnych atrakcji, a zamiast tego chcieliśmy poczuć Japonię,
a bo to, a bo tamto. A tak naprawdę, teraz, siedząc przed komputerem w komfortowych warunkach cieplno-wilgotnościowych zapomniałam, jak człowiek zwalnia w dusznym, upalnym powietrzu. O ile więcej wysiłku trzeba wtedy włożyć w pokonanie kolejnych kilometrów, mając już w nogach kilkanaście tysięcy kroków. Oglądam zdjęcia świątyń, których nie widzieliśmy, wyrzucając sobie ignorancję i lenistwo, a jednocześnie pamiętam, o ile cenniejsze było dla nas wtedy usiąść na krawężniku
z jakimś przysmakiem w ręku i gapienie się na ludzi niż zaliczenie kolejnej świątyni, niemal takiej samej jak trzy wcześniejsze.

Teraz, gdy oglądam zdjęcia, zachwyca mnie każdy pojedynczy kamienny posążek, każda, nawet taka sobie uliczka. Wtedy to było takie normalne, oczywiste. Trochę to smutne, że się tak szybko przywyka do otoczenia, nawet do rzeczy zdumiewających, odmiennych, pięknych. Że zachwyt trwa tak krótko.

Przy Kioto takie przemyślenia nasilają się. Mam wrażenie, że przebiegłam przez to miasto, kwitując cuda świata stwierdzeniem: no, fajne. A powinno być: łoooo, zajebiste! Tak, było mega gorąco, duszno jak nigdy i padał deszcz, ale co z tego. Jestem na siebie zła, że tak bez planu, że tak nie po mojemu przeszłam przez Kioto. Że za mało się zachwycałam. A to przecież Kioto!

sdr

Zachwycając się bardziej lub mniej, jakoś jednak to Kioto zwiedziliśmy i całkiem nam było sympatycznie. Jak je zapamiętałam?

Jakby składało się z wielu różnych miast. Również dlatego, że w ciągu trzech dni doświadczyliśmy każdej pogody – słońca, skrajnej duchoty i całodziennej ulewy, przez co wszystko, na co patrzyliśmy, wywoływało różne emocje w zależności od aury.

20160708_180941

20160708_181110

Lecz przede wszystkim dlatego, że każda część tego wielowymiarowego miasta jest inna. Gdyby rozwieźć ludzi po różnych częściach Kioto, a każdy z nich miałby później namalować to, co zobaczył, powstałyby zupełnie inne obrazy.

Przeczytałam gdzieś, że spacerując po Kioto warto jest rozłożyć je na warstwy i postarać się znaleźć tę najważniejszą dla danego miejsca. Miałam w pamięci tę wskazówkę, kiedy kluczyliśmy po szarych ulicach dzielnicy przemysłowej, a deszcz nie przestawał padać. Nie było pięknie, nie było nawet ładnie. Japonia taka jest – w pewnych miejscach zachwycająca, w innych zupełnie nie. Wystarczy oddalić się od historycznych wąskich uliczek “starego” Kioto, klimatycznej dzielnicy Gion, od charakterystycznych budynków ze strojnymi dachami, od wielkich świątyń i gwarnych targów, żeby zobaczyć betonowo-blaszano-szary obrazek, który w deszczu wygląda tak, że się depresyjnie robi. Ale klimat jest.

 

KIOTO – WARSTWY

Rdzenną warstwą Kioto są zabytkowe dzielnice i świątynie – dzielnica Gion niegdyś zamieszkana przez gejsze, kompleks świątynny z czerwonymi bramami torii poświęcony bogini Inari i kompleks świątynny Arashiyjama z bambusowym lasem. To oczywiście nie wszystko – znajduje się tu prawie 2 tysiące świątyń, pałace, ogrody i zabytkowe domy. Kioto jest jednym z najlepiej zachowanych japońskich miast, a to dzięki temu, że podczas II Wojny Światowej jeden z amerykańskich doradców wybierających cele, na które miała być zrzucona bomba atomowa, był świadomym wartości tego miasta historykiem sztuki orientalnej, miłośnikiem japońskiej kultury. Dzięki niemu Kioto usunięto z atomowej listy.

sdr

Arashijyma

To duży obszar na zachodzie miasta, w skład którego wchodzą bambusowy las i mnóstwo świątyń. Na spokojne zwiedzenie wszystkiego trzeba przeznaczyć cały dzień. Przy głównych świątyniach jest mnóstwo turystów, wszyscy jedzą lody z zielonej herbaty i mleka sojowego i przejeżdżają się rikszami ciągniętymi przez wysportowanych młodych Japończyków. Przy mniej znanych świątyniach ludzi jest zdecydowanie mniej i robi się bardzo przyjemnie.

Po przejściu bambusowego lasu koniecznie trzeba dojść aż do końca, do świątyni Jojakuko-ji. Trafiają tam tylko pojedynczy turyści, dzięki temu miejsce jest magiczne.

Świątynia położona jest w przepięknym ogrodzie na wzgórzu, gęstym i  zielonym, pełnym posągów i ołtarzyków. Było odurzająco gorąco, mimo to wspięliśmy się na najwyższy punkt, skąd rozpościerał się widok na Kioto. Kompleks świątynny Jojakuko-ji i jego ogrody skradły moje serce. Szczególnie zachwyciły mnie japońskie klony o miniaturowych listkach i jak tylko kupimy wreszcie nasz wymarzony dom z pewnością sobie jeden zasadzę.

kioto-arashiyama-jojakuko-ji-13

Świątynia bogini Inari

[learn_more caption=”INARI” state=”open”]

Inari to japońskie bóstwo płodności, ryżu, rolnictwa, przemysłu i powodzenia. Przedstawiane jest jako istota męska, żeńska, a także androgeniczna, a niekiedy także jako trzy lub pięć odrębnych kami (bóstwa). Inari jest popularnym bóstwem zarówno w wierzeniach shintō jak i buddyjskich, z licznymi chramami na terenie całej Japonii. Jej wysłannikami są zenko (dobre lisy), przedstawiane jako białe lisy.

Źródło: Wikipedia

[/learn_more]

To w jej intencji ludzie od wieków fundują czerwone bramy torii, mniejsze lub większe, ustawiane jedna za drugą na sporym wzgórzu. Wyglądają niezwykle, nawet w strugach deszczu. Warto przezwyciężyć duchotę i wspiąć się jak najwyżej dacie radę. Bramy i małe ołtarzyki zdają się nie mieć końca, czerwień przepięknie ozdabia brązowo-zielone zbocza wzgórza. A na górze,
w nagrodę, można wylosować jakiś tajemniczy napój w jednym z automatów, bo co to za problem dla Japończyków wtargać je aż tutaj, i gapić się na panoramę Kioto.

Druga warstwa to Kioto współczesne, młode, tętniące życiem – urokliwa dzielnica studencka, niezliczone sklepy z pamiątkami, ekskluzywne domy towarowe, wielkie zadaszone targowisko ze wszystkim, czego człowiekowi potrzeba i nie potrzeba. I nadrzecze, luzackie, pełne młodych ludzi, uspokajające.

Targ Nishiki

Targ Nishiki to miasto w mieście. Zajmujące całą dzielnicę zadaszone targowisko z niezliczoną ilością kramów. Idealne miejsce, żeby schronić się przed deszczem i wydać kupę kasy. A to na przekąskę, a to na koszulkę, a to na tatuaż?

Trzecia warstwa jest najmniej ciekawa – to betonowa-blaszana zabudowa, obiekty przemysłowe, kominy i mosty.

A czwartą tworzy atmosfera wielkomiejskości, idąca ramię w ramię z duchami przeszłości. Wszystko to miesza się ze sobą, przenika, zmienia z każdym przewędrowanym kilometrem. Wielokulturowy tłum, starsi mieszkańcy przemykający po ulicach
w drewnianych japonkach i tradycyjnych kimonach tuż obok fantazyjnie ubranej młodzieży, elegantek i turystów.

kioto-kawaramachi-street-3

kioto-nishiki-market-4

Jak zwiedzać Kioto?

Najlepiej na rowerze. Gubiliśmy się trochę w rozkładach jazdy dwóch kiotowskich przewoźników, kilka razu wchodziliśmy nie w te dziury w ziemi* i musieliśmy wyłazić, żeby znaleźć nasz JR –  w Tokio było jakoś łatwiej. Nam nie bardzo sprzyjała pogoda, w deszczu na rowerze niezbyt jest fajnie, więc zmuszeni byliśmy do korzystania z komunikacji publicznej. Jednak przy sprzyjających warunkach atmosferycznych rower w Kioto to jest to!

[embedyt] http://www.youtube.com/watch?v=LagzrEDCD5Q[/embedyt]

*Podziemie w Kioto to jest świat równoległy. Długie ciągi sklepów, restauracji, koncerty, kiermasze – coś niesamowitego. Można wyjść z pracy, wejść do metra i tam zjeść kolację, zrobić zakupy, wypić drinka z przyjaciółką przy klimatycznym koncercie, a na koniec kupić płytę winylową ulubionego artysty, potem wejść w swój pociąg i pojechać do domu. Jak taki mały, podziemny szczurek. Poznawczo, mnie to zachwyca.
Można więc uznać, że to, co dzieje się pod powierzchnią jest kolejną, piątą warstwą wielowymiarowego Kioto.

 

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułUkraina 2016 – raczej wschodnia
Następny artykułAfryka 2016/2017
DreamsOnWheels czyli Judyta i Marcin, twórcy bloga dreamsonwheels.pl. "Manifest" na temat podróży kamperem: Kamper to możliwosć, bo tak niewiele trzeba – benzyna i jedziesz. Kamper to podróż. Całoroczna. Wliczając planowanie. Kamper to wolnosc. Kamper to poszerzanie horyzontów. Kamper to ucieczka z domu. W domu ludzie umieraja. Kamper to sens życia, jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało. Opisy wypraw pochodzą oczywiście z bloga dreamsonwheels.pl