Na razie ten kraj „po macoszemu” potraktowaliśmy, bo czasu nam brakło po zwiedzaniu Litwy i Łotwy. Pierwszego maja startuje nasza wiza do Rosji i nie chcemy tu tracić ani jednego dnia. Może wracając z północy uda nam się trochę więcej pomyszkować po Estonii?
Wyznaczamy więc sobie jedno miasto – Tartu. Drugie co do wielkości w Estonii, a jednocześnie największy ośrodek akademicki w krajach bałtyckich. Zatrzymujemy się na miejscu wskazanym przez niemieckich karawaningowców internetowych i ruszamy w miasto. Raz na rowerach, a kolejnego dnia już na dokładnie – piechotą. Musimy przyznać, że jest ok. Zarówno „wypasiona” informacja turystyczna (mieści się w ratuszu), która wyposażyła nas w dużą ilość materiałów poglądowych, jak i atmosfera młodości (trwają akurat tutejsze juvenalia) no i ciekawa historia miasta z zabytkami połączona sprawiają, że turysta czuje się tu chcianym gościem. Uważamy, że co najmniej jeden dzień trzeba tu spędzić i zobaczyć co najmnie to, co oczy nasze zobaczyły.
W dniu 30 kwietnia wieczorem, przemieszczamy swoje siły i środki bliżej rosyjskiej granicy. Do przygranicznego miasteczka Voru. Po drodze tankujemy jeszcze butlę LPG (samoobsługa!) na stacji benzynowej. Samo miasteczko nie było nam wcześniej znane. Z googli wypatrzyliśmy duży parking nad jeziorem (WiFi), a potem już było tylko lepiej. Brzeg jeziora cierkawie zagospodarowany, fajne parki i skwery, jest gdzie pobiegać i zwiedzić też jest co – choć na to ostatnie już czasu nie mieliśmy.
Kolejnego dnia, w majowe święto, meldujemy się na granicy estońsko-rosyjskiej. Dokładnie mówiąc dwa razy się meldujemy. Za pierwszym podejściem cofnęli nas estończycy, gdyż nie dokonaliśmy jakiejś rejestracji na parkingu, przed granicą. Wracamy tam do budki, gdzie za cztery i pół EUR zostaliśmy wpisani do jakiegoś systemu komputerowego. Ale najlepsze jest potem. Od budki kierują Cię na miejsce postojowe, na skraju parkingu, gdzie masz oczekiwać na pojawienie się na wyświetlaczach Twojego numeru rejestracyjnego. Wyświetlacze umieszczone są na skraju pobliskich drzew. Więc przez kilka minut (dłużej to nie trwa) komicznie wyglądają kierowcy samochodów, wpatrzeni w drzewa. Mnie się to jednoznacznie skojarzyło z „wypatrywaniem dzięciołów”. Będę zgadywał, że prawdopodobnie chodzi tu o ewentualnie nie zapłacone mandaty na terenie Estoni.
Potem już tylko szybka graniczna odprawa estońska i …………. cdn