Święta to skomplikowany dla mnie czas w roku. Ze względu na fakt, że należę do tzw. rodziny patchworkowej, której jedna część nie akceptuje tego faktu, inna z kolei nie chodzi na ugody i co gorsza, oba zbiory nachodzą na siebie, do tej pory musiałam kombinować, u kogo obiad, u kogo śniadanie, ile czasu itd. A i tak zawsze było źle – jak nie jednym, to drugim, a najbardziej mnie. Dodając do tego (lub plusując, jak woli Gosia):
– aspekt duchowy, a w zasadzie jego brak,
– niechęć do robienia tego, co wszyscy i w czym nie widzę sensu –
postanowiliśmy zrobić po swojemu.
Nie śniadaniować i nie tłumaczyć się, dlaczego nie śniadaniujemy, nie obiadkować i nie tłumaczyć się, dlaczego nie obiadkujemy, nie spacerować
i nie tłumaczyć się, dlaczego nie spacerujemy. Nie myć okien przed Świętami, nie sprzątać przed Świętami i nie robić olbrzymich zakupów przed Świętami. I nie przytyć 3 kg.

Toteż w Wielką Sobotę zapakowaliśmy się gromadnie do kampera
i pojechaliśmy ku słońcu, szukać zajęcy w lesie.

Zajechaliśmy niedaleko, 98 km od Zielonej, nad jezioro Helene-See pod Frankfurtem nad Odrą.

Kemping Helene-See

Spędziliśmy nad jeziorem Heleny bardzo udany, aktywny weekend. Społeczeństwo się oburzy, ale da się miło spędzić Święta, nie urabiając się po łokcie i nie zmuszając do niczego, na co się nie ma ochoty.

Na wielkanocne śniadanie zjedliśmy, całkiem zwyczajnie, jajko i białą kiełbasę z grilla. Następnie, zamiast przenieść się z kuchni do pokoju i pić kawę  lub odpindolić się od stóp do głów i ruszyć na obchód po rodzinie, tudzież na cmentarz, objechaliśmy jezioro Heleny na rowerach (15 km w obwodzie), ogrzewani ciepłymi promyczkami wiosennego słońca. Ubrana jak na festyn, w  kolorowej, przepięknej bluzie, ulubionych pstrokatych leginsach, łososiowej koszulce, trampkach w jabłuszka i z różowymi paznokciami, przemierzałam stumilowy las, czując się wspaniale.
[box] Niestety, ze względu na fakt, że sfotografowana byłam pod złym kątem i nogi wyglądały na krótkie i grube, skasowałam zdjęcie i to unikatowe zestawienie pójdzie w niepamięć.  Też ubolewam.[/box]

Nie całkiem jednak zerwaliśmy z tradycją rodzinnych Świąt. W niedzielę przyjechali do nas: Brat Marcina – Paweł – na rowerze i konkubina Brata Marcina – Pawła, Maja, z ich wspólną córką Leną, samochodem. Mimo usilnych starań nie udało nam się dociec, dlaczego przyjechali tymi akurat pojazdami, a pod domem zostawili w pełni sprawnego, nowoczesnego kampera. Gdyby jednak innego wyboru dokonali, zapewne lepiej potoczyłby się wieczór – dziecko by nie płakało, że do domu trza, a i rodzic zaznałby ukojenia sącząc kanijski trunek w doborowym towarzystwie.
PS. Rano byliśmy rześcy jak kwietniowy poranek, czcze Wasze obawy, że każdy wieczór z nami się źle się kończy.

Niedzielę spędziliśmy głównie na placu zabaw i na plaży. I, głupio przyznać, ale chyba bawiłam się lepiej niż dzieciary, wspinając się na pajęczynę, huśtając na gnieździe, kręcąc na sznurkowej karuzeli, zjeżdżając ze zjeżdżalni i przegrywając w zawodach na skok w dal z ruchomego pomostu. Feeria atrakcji!!! Za to zakwasy wcale nie dziecięce.

W poniedziałek na sniadanie zjedlismy żur z chlebka. Dziewczyny też zjadły żur i miały niezłą radochę, że to z chlebka. Potem jeden chlebek zakosiła nam wiewiórka lub inny futrzasty stwór.

Tymczasem, co robił przeciętny Polak, kiedy Chrystus zmartwychwstawał? Podkreslam: przeciętny? Przeciętny Polak żarł. Siedział  przy suto zastawionym stole i zwyczajnie jadł. Od sniadania do kolacji. W międzyczasie, może, ale bardzo może, wybrał się na spacer. A od 15:00 pewnie i co popił.
I całe trzy dni spędził z bardziej lub mniej ukochanymi członkami rodziny bliższej i dalszej.
Dokładnie to widzielismy nad Helene-See.  Od 12:00 promenadka i plac zabaw zapełniał się odpicowanym spacerowiczami. Takimi, co to własnie od stołu wstali i ruszyli uklepać jedzonko. Pochodzili, zjedli loda, wypili piwko
i pojechali żreć dalej.

Co to ma wspólnego ze Świętami? Ze zmartwychwstaniem? Z wiarą w końcu? Dlaczego każde Święta w naszym kraju to przede wszystkim żarcie?

U mnie słabo z wiarą, obchodzimy Święta ze względu na dzieci, staramy się im wytłumaczyć ideę, nie sugerować interpretacji. Jednak dlaczego chrzescijańskie swięta obchodzą ludzie, którzy okreslają siebie jako ateisci? Dlaczego z kolei większosć tych, którzy okreslają siebie jako katolicy, obchodzą je tak bezrefleksyjnie?
Czy nie lepiej, zamiast robić głupio to, co wszyscy, zrobić to, na co naprawdę masz ochotę? Świat się nie zawali. A o ile więcej w tym sensu.

 

 

 

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułBaju Baju w Czeskim Raju
Następny artykułMy, dzieci z Bullerbyn, czyli pierwsze dwa dni w Danii
DreamsOnWheels czyli Judyta i Marcin, twórcy bloga dreamsonwheels.pl. "Manifest" na temat podróży kamperem: Kamper to możliwosć, bo tak niewiele trzeba – benzyna i jedziesz. Kamper to podróż. Całoroczna. Wliczając planowanie. Kamper to wolnosc. Kamper to poszerzanie horyzontów. Kamper to ucieczka z domu. W domu ludzie umieraja. Kamper to sens życia, jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało. Opisy wypraw pochodzą oczywiście z bloga dreamsonwheels.pl