[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=iV1JnEY1PCE]

Odkryty bez planu, przez przypadek, jakoby przejazdem, najpierw organoleptycznie, potem
z uzupełnieniem luk w wiedzy geograficznej. Pojezierze Łużyckie to twór stosunkowo nowy. Za 200 lat dzieci będą pewnie uczyły się o nim, jak my teraz o pojezierzach powstałych w wyniku zlodowaceń lub ruchów tektonicznych. Tylko w tym przypadku siłą sprawczą nie będzie ogromny niszcząco – tworzący lodowiec czy matka Ziemia, a człowiek. Człowiek, który wpadł na genialny pomysł z terenów pokopalnianych zrobić pojezierze pokryte gęstą siatką ścieżek rowerowych, portów, przystani, kanałów, centrów sportów wodnych itd. Oczywiście, w Niemczech.

To spektakularne przedsięwzięcie powstaje pomiędzy Dreznem a Berlinem, dosłownie na naszych oczach. Łużycki Łańcuch Jezior ma być największym w Europie systemem sztucznych zbiorników wodnych,
a jego budowa ma potrwać jeszcze ok. 20 lat. Obok istniejących od wielu lat sztucznych jezior powstałych na skutek działalności odkrywkowych kopalni węgla (np. Senftenberger See, które praktycznie wygląda już jak naturalne jezioro, z porośniętymi roślinnością brzegami), system powiększy się stopniowo
o dodatkowe sztuczne zbiorniki, będące efektem zalewania byłych urobisk.

Karte_vom_Lausitzer_Seenland

Jeżdżąc wokół jezior po budowanych tuż przed naszymi kołami ścieżkach rowerowych widać, jaka to ogromna inwestycja, jak doskonale zorganizowana, jak metodycznie budowana. A po co? A po to, żeby społeczeństwu stworzyć jeszcze lepsze warunki do uprawiania sportu, żeby jeszcze więcej ludzi chwyciło za wszelkiego rodzaju rekreacyjny sprzęt lądowy lub zwodzony i żyło długo i szczęśliwie.

Za każdym razem jak tam jesteśmy wkurzamy się okropnie, że u nas to nie działa. Że się wyzywają jeden durny młokos z drugim starym tak samo durnym na korytarzach sejmowych przed oczami 40 milionów ludzi, przed narodem biedującym, grubym, chorym i sfrustrowanym. Obowiązkowym etapem na drodze do rządzenia krajem powinien być staż w jednym z najbardziej rozwiniętych krajów. Pojechać, popatrzeć, odgapić.. Nie trzeba od razu nowego pojezierza tworzyć, ale ścieżkę o odpowiedniej szerokości, a nie na jeden rower, w dodatku na chodniku, która jednak dokądś prowadzi – nie łaska, nadmorscy włodarze?

Dlatego właśnie czasem wolimy zamiast w Polskę z dziećmi jechać i ciągnąć je na rowerach pod koła samochodów, nocując na średniej jakości wcale nie tanich kempingach, przewożąc rolki w te
i z powrotem, bo nie ma gdzie ich użyć,  pojechać do Niemiec i ichnią gospodarkę kapitałem zasilać;)

O kempingach wokół jeziora Senftenberger pisałam już tutaj i tutaj. Mała dawka zdjęć z kempingu Familien Park w Groskoschen i z okolic (kemping 5-gwiazdkowy, drogi, ale człowiek wie, za co płaci, więc mu nie żal).

Czas, aby zdradzić namiary kapitalnej miejscówki, którą znaleźliśmy przy okazji jednej z przejażdżek.

N 51°31.584’

E 14°10.051’

20130814_153816_resized

Nad jeziorem Partwitzer See jest duża łąka, na której można biwakować na dziko. Stoją tam kampery niemieckie, dlatego mamy pewność, że prawa się nie łamie. Zaraz obok jest informacja turystyczna z barem z piwem i wurstem i łazienką z prysznicem za 0,30 E (klucz dostępny od 11:00 – 17:00). Mało ludzi, duże, czyste jezioro – ma w sobie jakiś pierwiastek, który barwi srebro na czarno i zostawia metaliczny posmak w ustach, ale wolę to, niż zastanawiać się, ile bakterii właśnie wchłaniam w jeziorach, w których nie widzę swoich stóp;). Ścieżka rowerowa tuż obok. Ekstra miejsce. Niebawem powstanie tu kemping, dwie przesłanki na to wskazują:
1. Zaraz przy wjeździe stoi tablica informacyjna z nazwą i planem kempingu, którego na pewno  jeszcze nie ma, zgadujemy więc, że dotyczy właśnie naszej dzikiej miejscówki;
2. Na mapie w tym miejscu widnieje napis: Country Camping (geplant). Germańska analfabetka, dopiero teraz załapałam, co znaczy geplant….
Wniosek: korzystać, póki jest cicho, dziko i spokojnie. I za darmo:)

Nasz zachwyt nad tym miejscem wynika z prostego faktu,  że kamperując, lubimy spędzać czas aktywnie. Kiedy jesteśmy sami, możemy rowerować hardcorowym szlakiem po Jurze, z dziećmi jednak przyjemność to wątpliwa i dla nich, i dla nas. Zresztą co tu dużo gadać, o niebo lepiej uprawia się sporty
w miejscach do tego przeznaczonych – jazda rowerem na trasie szybkiego ruchu nawet dorosłemu nie sprawia frajdy (przypomniało mi się zjeżdżanie z górki w Chorwacji, ze skałą z jednej strony i przepaścią
z drugiej, z wyprzedzającymi nas tirami…  (czytaj tu).
W Niemczech infrastruktura sportowo-turystyczna jest doskonała. Ułatwiają ludziom życie do granic możliwości i widać to na każdym kroku. Tam się po prostu lepiej żyje, a pisząc to zdanie jednocześnie mam pełną świadomość, że żyć tam bym nie potrafiła. Kilka dni w tym ordnungu zachwyca, ale mam stuprocentową pewność, że codziennym życiu dostałabym szału. Chyba lubię ten nasz polski bajzel…

Mamy to szczęście mieszkać 60 km od granicy, zatem Brandenburgia to nasze miejsce wypadowe na niejeden weekend, a im bardziej grzebię w internecie, tym więcej znajduję tras rowerowych, rolkowych, basenów, termalnych kąpielisk, spływów kajakowych, raftingów i innych atrakcji. A im więcej jeździmy po Polsce i Europie, tym częściej hasło: „przegrali wojnę, a i tak robią nas, jak chcą” przewija się w naszych rozmowach.

 

Bardzo, ale to bardzo polecamy to miejsce. Z czasem stanie się bardzo turystyczne, póki co jest tu stosunkowo dziko, choć z każdą wizytą na naszej miejscówce jest tam coraz więcej kamperów
i przyczep. Niemieckich i czeskich. A przecież mamy tak blisko! Na Niemcy, Kochani!;)