Pireneje pokonujemy „sami i w samotności”. Późnym popołudniem, przy prawie zerowym ruchu drogowym. Boczną drogą, z dala od „autostrady słońca”, która prowadzi wzdłuż różnych costa ……, brzegiem Morza Śródziemnego.
Po drugiej stronie gór zjeżdżamy wprost do małego miasteczka Prats-de-Mollo-la-Preste. Dookoła spokój, cisza. Bez tłumu turystów, można spacerować labiryntem wąskich, brukowanych uliczek.
Zabytków nie ma tu za dużo.

Naszą uwagę zwróciłą kaplica świętej Justyny, ze współczesnymi malowidłami ściennymi.
No, ale Pireneje to jeszcze nie Prowansja. Prowansja zaczyna się jakieś 200 kilometrów dalej.

Od miasta Aigues-Mortes. Miasto otoczome jest dobrze zachowanymi murami obronnymi, dziesięcioma bramami i sześcioma basztami. I to tyle.

No może jeszcze jedna ciekawostka. Co pewien czas, z murów obronnych wystają takie dziwne konstrukcje. To po prostu ……….. latryny. I to z nawet z małym okienkiem, w stronę nieprzyjaciela skierowanym!

Kolejne dwa dni spędziliśmy na terenie wielkiego gospodarstwa (?) Mejanes. Mogą się tu zatrzymywać kampery, choć nazwa „gospodarstwo” jest trochę mylące. Całość położona jest na terenie rezerwatu Camargue. Największego mokradła w Europie. Wokół jeziora, słone błota, pastwiska. Gospodarstwo Mejanes to hodowla koni. Gatunku, który występuje tylko na tych terenach. Hodowla czarnych byków, które sprzedawane są do Hiszpanii.
Na zdjęciu widać fragment prywatnej areny do walki byków. No cóż, gdzieś trzeba testować swój produkt. O takich drobnostkach jak restauracja, kolejka wąskotorowa, lądowisko dla helikopterów, nie będe wspominał. Ot, normalne gospodarstwo rolne.

Camargue, to wspaniałe miejsce do wypraw rowerowych. W czasie jednej wycieczki zobaczyłem tabor, taki trochę nowoczesny. Dwa wozy, jeden konik, jakieś kozy, pieski. Młodzieńcy łowili ryby w pobliskiej rzece. Brodaty ojciec rodziny rozpalał ognisko. Sielanka.

Potem skupiłem się na znalezieniu siedlisk flamingów różowych. W czasie naszej podróży, kilkakrotnie próbowałęm „podejść” te płochliwe ptaki. Nawet na terenie Afryki, a tu taka okazja! Siedlisko kilkunastu tysięcy par. Dopiero wieczorem udało się. Zlatywały stadami i pojedynczo, na nocleg. Trochę już ciemnawo, więc zdjęcie byle jaki. Za to widok tej „pokraki” w locie – bezcenny.

Kolejny nasz etap to Arles. Niestety w deszczu. Samo misato słynie głównie z rzymskich zabytków, choć założyli je jeszcze wcześniej Grecy. Ruiny teatru. Amfiteatr, czy też podziemia zwane kryptoportykiem – wypada zobaczyć. Podróżując kamperem można się zatrzymać koło muzeum de l`Arles Antique. Trafiliśmy tam akurat na wystawę rzeźby francuskiego impresjonisty Rodina. To prawdziwa uczta! Ale Arles to nie tylko Rzym. Jest tu sporo późniejszych zabytków. Jak choć by, widoczny na zdjęciu, klasztor St.Trophime, a dokładnie to jego krużganki.

Z Arles ruszamy w kierunku Awinion. Po drodze, mamy jednak kilka ciekawostek do zobaczenia. Wiatrak Daudeta. Najsłynniejsze miejsce związane z literaturą francuską. To miejsce opisywał w swoich książkach prowansalczyk – Alphonso Daudet.

W miasteczku Les-Baux-de-Provence zwiedzamy najbardziej widowiskowe zamczysko Prowansji. Ale widzimy tu również zupełnie zjawiskowe ………. parapety okienne, w starych domach.
I ciągle jesteśmy pod wrażeniem „Francji życzliwej kamperom”. Nie ma problemu z noclegiem, uzupełnieniem wody, czy też zrzutem nieczystości. Raj na ziemi!

Teraz będzie coś o sztuce. Wieeeeelkiej sztuce. Bo skoro jeździmy po Prowansji, to trudno sobie wyobrazić, że nie natykamy się na ślady Picassa, Cezanna, Renoira, czy też van Gogha. No właśnie, Vincent van Gogh. Gdy przebywał w szpitalu, w St.Remy – po odcięciu sobie ucha, to wielokrotnie wychodził na spacery, w czasie których malował swoje obrazy. Dzięki temu. mamy bardzo oryginalną ścieżkę edukacyjną. Ustawione są tu tablicę z reprodukcjami i opisami poszczególnych obrazów artysty. Choć przez ponad 120 lat, wiele się zmienić tu musiało.

Kolejny (deszczowy) dzień spędzamy w Tarascon. Nocujemy w cieniu bajkowego zamku, twierdzy prowansalskiego króla Rene Dobrego. Wypada chyba w tym miejscu wspomnieć, że aż do XV wieku, (miasto Nicea aż do roku 1860 roku (!)) Prowansja była samodzielnym krajem. Tak, tak – nie było tu Francji. Przez wieki Prowansji było bliżej do królestwa Włoch, niż do Paryża. Te różnice w charakterze mieszkańców można i w dzisiejszych czasach dostrzec.

Będąc w Tarascon, nie można pominąć pomnika Tarasque. Potwora, któy przed wiekami terroryzował mieszkańców miasta. Gdyby nie święta Marta – jej grób znajduje się w pobliskiej kolegiacie – to nie wiadomo, co by to było ?!?

Kilka kilometrów przed Awinion, leży ciekawe miasteczko Barbentane. Osoby z dworu papieskiego budowały tutaj swoje domy. Całę stare miasto jest ciekawe, ale chyba najciekawszy jest renesansowy dom La Maison des Chevaliers z 1133 roku. Tak starego domu mieszkalnego, jeszcze w życiu nie spotkaliśmy.

Teraz czas na Awinion (Avignon). Fascynującego miasta południowej Francji. W czternastym wieku, gdy w Rzymie „nie dało się już żyć”, dwór papieski przenosi się do Francji. Wybudowany zostaje potężny pałac papieski, w którym urzęduje siedmiu kolejnych papieży (Francuzów).Obok pałacu wybudowano, nie mniej potężną, katedrę Notre-Dame-des-Doms.

Opis Awinion był by niepełny, gdyby nie wspomnieć o sławetnym moście St.Benezet. Rozsławiony przez francuską piosenkę Sur le Pont d`Avignon. U nas reklamę zrobił mu Kamil Baczyński, Ewa Demarczyk, czy też całkiem współczesne teledyski.
Tymczasem my mamy, mówiąc delikatnie, mieszane uczucia. Bo:
– most nie jest wcale mostem, skoro sięga zaledwie do połowy rzeki
– budwę rozpoczął pastuszek Benezet (zdolna bestia) i to w 1177 roku
Choć trzeba przyznać, że piosenka francuska o moście i utwór Ewy Demarczyk są kapitalne!