[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=ijRrDHeAcTg]
Tym razem nie kamperem, a samolotem. Tym razem znowu nie z Judytą (!!! – przyp. red.), a z bratem.
Skorzystaliśmy z okazji i pofrunęliśmy wraz z zielonogórską drużyną koszykarską do Sewilli na mecz z lokalną Cajasol Sewilla w ramach rozgrywek Eurocup.
Wyjazd króciutki, ale udany.
Pierwszy kontakt z Sewillą był mało zachęcający. Zakwaterowano nas w cieniutkim hotelu w dzielnicy przemysłowej z widokiem na wiadukt. Dookoła panował totalny bałagan, kilogramy śmieci walały się po ulicach i chodnikach. Powód: dopiero wczoraj skończył się strajk lokalnego Miejskiego Przedsiębiorstwa Oczyszczania.
Nie marnując czasu na cokolwiek rzuciliśmy bambetle w pokoju i ruszyliśmy na rekonesans śródmieścia. Jako że lubimy wchodzić w styczność ze społecznością lokalną przemieszczaliśmy się autobusami, dokładnie linią 24 i 27. Bilet z obrzeży na Starówkę kosztuje 1.6 EUR. Za pomocą aplikacji SEVILLE OFFLINE CITY MAP TRIP ADVISOR bardzo szybko trafiliśmy do najistotniejszych części miasta. Odwiedziliśmy Plaza de Espana, Catedral de Sevilla i okoliczne uliczki… aż zrobiło się ciemno. W Andaluzji w lutym wieczorem jest zimno! Jakies 8 stopni + przeszywający zimnem wiatr skłonił nas do zaszycia się w jednej z piwiarni, wypiliśmy Grande Mahou Clasica przyglądają się tubylcom. Nauczyliśmy się przegryzać piwo oliwkami, rewelacja!! (nie z Sewilli, ale przy sewilskich oliwkach w domu na kanapie – potwierdzam – przyp.red.).
Cały następny dzień poświęciliśmy na gruntowne zwiedzanie Starówki.
Tuż po hotelowym śniadaniu ( szynka serrano, sery, oliwki, pomarańcze i takie dobre ciastko do kawy) autobusikiem dojechaliśmy pod Plaza de Espana.
Świetne miejsce do wygrzewania się na słońcu wśród dorożek, łódek pływających po fosie i policjantów na koniach.
Plaza de España to ogromny plac w kształcie półkola, wokół którego wznoszą się bardzo dekoracyjne pawilony wystawowe. Obiekt i wiele innych mu towarzyszących powstał w związku z Wystawą Iberoamerykańską, organizowaną w Sewilli w 1929 roku.
Na ścianach budowli zostały zaprezentowane herby i osiągnięcia poszczególnych prowincji Hiszpanii, a wszystko na ręcznie malowanych kaflach – azulejos, tak charakterystycznych dla całej Sewilli.
Plac Hiszpański jest na tyle charakterystyczny, że inspiruje filmowców. To tu były nagrywane niektóre sceny do filmu Gwiezdne wojny Epizod II: Atak klonów.
Mijając dawną fabrykę cygar (obecnie Uniwersytet) oraz dziesiątki kafejek dotarliśmy do Katedry Najświętszej Marii Panny w Sewilli. Jest to gotycka katedra, powstała w Sewilli w miejscu meczetu zbudowanego przez muzułmańską dynastię Almohadów. Katedra jest największym i jednym z najwspanialszych kościołów gotyckich na świecie.
Decyzja o budowie zapadła w roku 1401, zakończyła się w roku 1506.
Wewnątrz znajduje się grób Kolumba. Kilka katedr na świecie utrzymuje, że to one skrywają w swych murach grób odkrywcy Ameryki, ale to w Sewilli jest ten prawdziwy J
Zdecydowanie należy odwiedzić te budowlę (tylko 8 EUR) oraz wejść na wieżę (gratis) – widok na miasto kapitalny.
Blisko katedry, w kierunku południowo-wschodnim znajduje się pałac królewski. Decyzje o jego budowie podjął w 913 r. Abd Al-Rahman III, pierwszy kalif Andaluzji. Od tego czasu przebudowywany był przez okres ok. 500 lat.
Alkazar był częściowo uszkodzony w czasie wielkiego trzęsienia ziemi z 1755 r., które zniszczyło m.in. Lizbonę.
Obecny właściciel Alkazaru – Rada Miasta Sewilla, przyznała prawo królowi i jego rodzinie do części pomieszczeń, gdzie mogą mieszkać w czasie ich bytności w Sewilli.
Obiad zafundowaliśmy sobie w restauracji ze stolikami na zewnątrz z widokiem na Katedrę. Zamówiliśmy przysmaki, które są znakami firmowymi Sewilli: zupa gazpacho oraz coś na podobieństwo gulaszu w bułce o nazwie pringa. Trafione, zatopione! Na popitkę regionalne Cruzcampo.
Po południu wraz z zespołem Stelmet Zielona Góra udaliśmy się na mecz.
Miejscowa hala nie umywa się do zielonogórskiej, nie ma ogrzewania, jest zimno i brudno, a frekwencja publiczności woła o pomstę do nieba.
W związku z powyższym nie było za bardzo wyjścia i nasza drużyna wygrała po emocjonującym meczu!
Jako że mecz był transmitowany w telewizji dostałem sygnały od własnej Dziewczyny, że raczej grubo wyglądam w TV (no cóż… wciąż pięknie!;) – przyp.red.).
Wieczorem kolacja w hiszpańskim stylu, jakieś piwo i spać.
Dzień ostatni to szybki autobusowy rejs do centrum. Postanowiliśmy zwiedzić Plaza del Toros oraz zaliczyć rundę z tamtejszym przewodnikiem. Samo Plaza del Toros, OK… ale pani, która nas oprowadzała była jak automatyczna lalka na baterie, które właśnie dogorywają.
Paweł był: załamany, zdumiony, przerażony, znudzony, zdziwiony, smutny.
Gdy pani zapytywała,czy ktoś ma jakieś pytania, szeptem gadaliśmy: donde es salida?!!
Zrażeni poziomem obsługi turystycznej kupiliśmy sobie piwo w knajpce i przegryzaliśmy oliwkami. Potem poszliśmy nad rzekę (tak, jest i rzeka: Gwadalkiwir ) aby posiedzieć sobie bezmyślnie wystawiając oblicza ku słońcu. A właśnie, w dzień jest super, około 20. stopni i słońce bez chmur.
A’propos rzeki, Paweł wyczytał, że Sewilla była potęgą i znaczącym portem do czasu gdy wspomniana rzeka się zamuliła i obsługę statków przejął pobliski Kadyks.
Sprawdziłem na wikipedii, faktycznie.
Mimochodem zawsze obserwuje się tubylców, w autobusie, w barze, w sklepie, na ulicy, na rowerze…
W mojej głowie obraz sewilyjczyków mam taki: odporni na warunki atmosferyczne, łażą bez szalików, kurtek, czapek, w rozchełstanych koszulach nawet przy 8. stopniach wieczorem.
Dziewczyny ładne, z mega wyrazistym makijażem kredką… w połączeniu z czarnymi oczami efekt piorunujący (ohohoh – przyp.red.). Faceci: nic ciekawego.
Podsumowując: kolejne piękne miasto zaliczone, horyzonty poszerzone. Czy warto odwiedzić Sewillę? Tak, bardzo!
P.S. W całym mieście na drzewach rosną pomarańcze. Nie jedzcie ich. Uwierzcie.