[youtube=http://www.youtube.com/watch?v=KHahrk-eSyU]

Na dobry początek skasowałam sobie, geniusz informatyczny, szkic zawierający 1/3 tego wpisu… Bezgraniczna złosć, kto przeżył ten wie, stłumiona w 15 minut w zaciszu sypialni (łóżko działa na mnie zadziwiająco kojąco…). Tak więc –  od nowa!

Czasem splot z pozoru wykluczających się zdarzeń prowadzi do zaskakujących decyzji. W tym przypadku, te zdarzenia to:
– straciłam pracę
– tydzień później kupiliśmy nowego kampera (no no, nowszego niż poprzedni, słowo ‘nowy’ relatywne).

Wyklucza się? Wyklucza, zważywszy, że na naszych kontach nie widnieją kwoty „bezpieczeństwa” zapewniające nam byt przez kilka miesięcy od kryzysowych wydarzeń, jakim jest np. utrata pracy własnie,
a rynek pracy dla osób młodych, zdolnych i wykształconych, jak ja (:)) w Polsce jest jaki jest.

A to nie koniec. W obliczu tej patowej sytuacji, my, dwie mądrale ryzykanckie, postanowilismy pojechać do Włoch, a co! Jeśli dołożyć do tego fakt, że nowy kamper stał się nasz w poniedziałek, w czwartek zdarzyła się niespodziewana i ostatecznie nienaprawiona awaria w postaci czerwonej złośliwej kontrolki wtrysku odbierającej moc fiatowskiemu silnikowi w najmniej odpowiednich momentach, a my wyjechalismy w piątek mając w planach przejechać łącznie 3 tys. km, nie obrazimy się, gdy nazwać nas głupkami. Ale obruszymy. Gdyż „no risk no fun” – powiedział szczęsliwie wracając.

Wycieczkę naszą smiało można nazwać objazdowa, dlatego dla zachowania porządku relacji, trasę opiszę
w punktach. Mniej więcej dziesięciu.

Z kwestii logistycznych: po chorwackich doświadczeniach i ze świadomością, że Alpy to Alpy,  nie kombinowaliśmy z omijaniem dróg płatnych, prawie całość trasy pokonując autostradami:
– w Niemczech wiadomo, frei autobahn raj,
– w Austrii winieta 16 EUR (10 dni + kolejne 10 dni, wjazd i powrót do Polski przez ten drogowo złodziejski kraj po..11 dniach) + 10 EUR opłata za jakis tunel + 8 EUR za przełęcz Brennera czy inną cholerę,
– we Włoszech również autostrady, choć w regionie Veneto jadąc do Werony jechaliśmy malowniczą lokalną drogą wiodąca przez winnice i w Toskanii, jadąc z Werony do Florencji również zjechaliśmy z autostrady w poszukiwaniu osławionych toskańskich krajobrazów – nie znaleźliśmy. Gdzie one?? Łącznie za 400-500 km autostrad w Italii zapłaciliśmy 39 EUR.

Teraz do rzeczy, po kolei.

  1. Neuschwanstein i Hohenschwangau (po drodze nocleg na stacji benzynowej w Niemczech)
    Disnejowski pałacozamek + gorsza siostra twierdza Hohenschwangau. Neuschwanstein w rusztowaniach, Hohenschwangau sraczkowata. Kolejka po bilety długa na 4 godziny stania, zupełnie nie po niemiecku zorganizowane. Zrezygnowaliśmy, pozostaliśmy przy zwiedzaniu „z wierzchu”. Wleźli my na górę, zasapali się i rozczarowali. Zamek jest prawie brand new, wybudowano na przełomie XIX i XX wieku („meble pewnie na allegro kupowali”), dla Ludwika II Bawarskiego zwanego Szalonym, który ledwo zdążył w nim pomieszkać, bo go wzięła i zamordowała własna rodzina, a młody był. Ani wojny, ani rycerzy, może jakies konie jedynie. Za 400 lat będzie fajne, teraz atrakcja trochę na wyrost jak na nasz gust, ale nasz gust jest niszowy;) Turystów jak mrówków, kamperów ilości ogromne.

Parking pod zamkami 7 EUR (na noc się nie da).

  1. Garmisch Partenkirchen (przejazdem, bez noclegu)
    Cudne. Ładniunie, zadbane, względnie ciche, malowniczy ryneczek z ładnie pomalowanymi kamienicami, ekstra skocznia, strumyczek przejrzysty, scieżki rowerowe dla zwyczajnych rowerzystów, mimo, że wokół majestatyczne Alpy. Bez tandety pod turystów pustych straganowych. Miejsce, do którego chce się wracać.
  1. Werona (nocleg na stacji benzynowej we Włoszech)
    Pierwszy zachwyt Italią spadł nam na mnie gdzies wśród winnic w prowincji Veneto. Tu wioseczka w dolinie, tam zameczek na górze, tu winnica, tam, winnica, ówdzie winnica. Potem wjechaliśmy do Werony. Spodziewałam się ruchu, zgiełku hałasu itd. A tu sezon urlopowy, Włosi powyjeżdżali, ulice senne i ciche. Stellplatz*, na którym się zatrzymaliśmy umiejscowiony niecały kilometr od historycznego centrum miasta.  Tu przeżyłam kolejny zachwyt Italią, Marcin chyba też. Wszystko zabytkowe, od głupiej kamienicy, po starożytną arenę. Liczba turystów nie przytłaczała (wyłączając grubo przereklamowany balkon Julii), co doceniliśmy w ekstremalnie zatłoczonej Wenecji kilka dni później.

*stellplatz N 45.43444  E 10.978056 – serdeczne podziękowania dla Kasi i Kornela z bloga dookolaeuropy.blogspot.com (vel Zrenica na camperteam.pl) za szybko przesłany smsem namiar, kiedy okazało się, że stellplatz przy Via Pestrina 17 37135 w Weronie obecnie jest zamknięty na cztery spusty, strasząc zardzewiałymi budkami z prądem i kranikami.

  1. Florencja
    We Florencji upał panował niemiłosierny, nie chciało mi się nawet opalać (!). Zwiedzać pojechaliśmy dopiero po 17. Na kempingu* wskazano nam numer autobusu, pokazano gdzie wsiąść, gdzie wysiasć, sprzedano bilety – pełna obługa.
    Wysiądwszy, zaczęłam już otwierać przewodnik, ażeby wiedzieć, w którą stronę skierować kroki, ale nie było to potrzebne. Poszliśmy prosto, spojrzeliśmy w prawo i zrobiliśmy „o jaaaaaaaaa…..”. Bazylika Santa Maria del Fiore. Przeogromna i przepiękna. Staliśmy i się gapiliśmy. Potem gapiliśmy się na siedząco. Potem gapiliśmy się na prawie trójwymiarowe, a zrobione w XIV wieku drzwi w baptysterium Jana Chrzciciela i nie mogliśmy się nadziwić, że się panu chciało dwadzieścia parę lat dłubać (z uznaniem się dziwiliśmy). Potem poszliśmy na Piazza della Signoria, gdzie było mnóstwo rzeźb, więc gapiliśmy się na rzeźby. Potem poszliśmy na Most Złotników, który przez lata służył garbarzom i rzeźnikom zanim, ze względu na smród, zmieniono jego charakter. Potem poszliśmy pod Palazzo Pitti, żeby napić się wina i zamknąć rozdziawione do tej pory gęby. Taka jest Florencja.

*Kemping  Florence Park Scandicci, Via di Scandicci 241, 50134 Florencja. Malutki znak, trzeba wytężać wzrok. Za nocleg z prądem (trzeba mieć przewtyczkacz, tzn. adapter) i Internetem (szału nie ma
z prędkością) 20 EUR. Prysznic 50 centów/kilka minut.

  1. San Marino (bez noclegu)
    Żeby nie było – nie jesteśmy wybrednymi polskimi maruderami, którzy tylko narzekają i zawsze znajdą dziurę w całym. Potrafimy znaleźć potencjał turystycznych nawet w Krosnie Odrzańskim i głupim Drzonkowie (dowodem wcześniejsze wpisy). Ale jak już jedziemy do miejsc, które odwiedza miliony ludzi każdego roku (przy milionach nie będę się upierać, słaba jestem w liczbach), chcemy zachwytu. W San Marino wszystko powinno grać: dwa zamki z XIV wieku wznoszące się na szczycie góry z ciekawą historią, wokół nich stare jak one same zabudowania. Ale ktos wpadł na pomysł, żeby z San Marino zrobić strefę bezcłową. Skutek: stragany z badziewiem. Ja nawet lubię badziewie, ale tematyczne, merytorycznie związane z miejscem.
    A w San Marino prym wiodą podróbki perfum, zegarków, ciuchów, wytwory Hello Kitty i najnowszy hit z Euro 2012 –  koszulki z Balotellim. Stając przy murku przy którejs z wyżej umiejscowionych uliczek, na dole widać sznureczek ludzi, w większości Rosjan, targających pełne siaty. Skitwaszony klimat jak w Porecu.
  1. Cesenatico – nocleg
    Parcheggio Della Rocca, Via Adriatica / Piazzale Della Rocca, 47042 Cesenatico.
    Darmowy parking dla kamperów, z miejscem na wylanie kota, szarej wody i uzupełnienie czystej (najpierw jest parking dla zwykłych aut z zakazem dla kamperów, trzeba jechać dalej).
    Samo Cesenatico brzydkie – nieduża przystań rybacka, plaża równiutko obstawiona parasolami i leżakami, woda przypominająca zupę. Na jeden darmowy nocleg ok, na wczasy nie polecamy.
  1. Punta Sabbioni
    Doskonała baza wypadowa do Wenecji i na wyspy Murano i Burano. Miejscowość zdominowana przez kempingowy konglomerat Marina di Venezia. Ogromny, ogrodzony drutem kolczastym, ludzie czekają nawet dobę w kolejce przed tym kempingiem, żeby się tam dostać – check in z tego, co się zdążyliśmy zorientować tylko od 8-10 i potem od 16 do którejs tam. Nie zdążysz – czekasz. I oni czekają, żeby zapłacić 40 EUR za dobę.

W Punta Sabbioni spędziliśmy 4 noce:

– dwie na parkingu bezpośrednio przy morzu (nie przy plaży, do ładnej plaży jakies 3 km) – Lungomare San Felice, N 45°27.029′  E 12°25.764′; nie ma żadnego zakazu, nikt się nas nie czepiał, obok nas stały
w kamperze dwie Włoszki w dojrzałym wieku, raczej długoterminowo, wylewały pod siebie szarą wodę i Bóg jeden wie, co jeszcze…

– na dwie kolejne noce przenieśliśmy się na parking przy drodze dojazdowej do plaży, tuż przy kempingu Marina di Venezia; trzeba znaleźć dwa znaki zezwalające na postój kamperów wśród roju znaków zakazujących; miejsce o tyle fajne, że blisko plaży, niefajne, bo strasznie się kurzyło od kamperów i przyczep tłumnie zjeżdżających do Mariny. Ale legalne, no i za free.

Kamper service robiliśmy na małym kempingu nieopodal – Via Peablo N 45.4398 E 12.4433, tuż za hotelem Locanda (są znaki). 5 EUR za pełną obsługę kampera, za dobę bodajże 24 EUR.

  1. Wenecja
    Ze spraw logistyczno-organizacyjnych: prom do Wenecji z przewoźnikiem Marco Polo kosztuje 9 EUR/os.
    w dwie strony (drożej statkami firmy Actv http://www.actv.it/ ). Rejs trwa jakies 40 min, jest bezpośredni.

W kwestii wrażeń estetycznych: Wenecja jest przepiękna i w głównych punktach turystycznych męcząco zatłoczona. Na Placu Św. Marka nie można nawet sobie przysiąść na krawężniku, bo gonią. Ale jak tylko zejdzie się z głównych szlaków, jak najbardziej można poczuć jej klimat. Ilość zabytków przyprawia o zawrót głowy do tego stopnia, że w pewnym momencie człowiek po prostu się przyzwyczaja, nie chce już zwiedzać, chce usiąść na dupsku na jednym z pomoscików i patrzeć jak wygląda codzienne życie w miescie na wodzie. I te obserwacje w moim odczuciu są najcenniejsze. Dużo cenniejsze niż stanie w kolejce po bilet za 15 EUR, żeby gęsiego, wdychając wielonarodowy pot, przejsć przez Most Westchnień.

  1. Burano i Murano
    Żeby dostać się na te wyspy, trzeba wykupić dzienny bilet w sieci Actv – 18 EUR/os. Mając ten bilet można popłynąc nawet do Wenecji, generalnie można pływać w te i we wte przez 24 godziny, jeśli ktos by chciał.

Burano to mała wysepka słynąca z kolorowych kamieniczek i koronek. Cicha, senna, sliczna. Murano to większa wysepka, nazywana „małą Wenecją”, słynąca z wyrobów ze szkła. Po Wenecji wrażenie robi mniejsze, można zwiedzić najpierw jako przystawkęJ.

  1.  Eagle’s Nest – Kehlstein – Berchtesgaden
    To rezydencja podarowana Hitlerowi na 50. urodziny od NSDAP. Wybudowana w 1938 roku, z wojny wyszła bez szwanku  Budynek usytuowany na górze, tunel w tejże górze oraz drogę prowadzącą do rezydencji wybudowano w 13 miesięcy. Hitler był w tym miejscu nie więcej niż 10 razy, w większości przy okazji wizyt zagranicznych gości, jakie przyjmował w Berghofie. Każdorazowy pobyt nie przekraczał 30 minut, co Hitler tłumaczył złym samopoczuciem na tej wysokości.

Wstęp: 15,50 EUR. Dowozi autobus od Obersalzberg. W Obersalzberg są trzy parkingi, nr 1 i 2 płatne, nr 3 darmowy.

*chcąc zwiedzić Kehlstein i Salzburg, który z przyczyn wyższych wypadł z programu, zatrzymaliśmy się na kempingu Familien Aktiv Camping Allweglehen*****. Położony w Alpach, miły, intymnie duży, z basenem,
w przyzwoitej cenie 28 EUR.

www.allweglehen.de

 

**powiązane z tematem: w górach, niedaleko Florencji, przypadkowo trafiliśmy na cmentarzo-pomnik, wybudowany w celu uczczenia pamięci 30 tysięcy niemieckich żołnierzy, którzy zginęli podczas II Wojny Światowej (Deutsche Kriegsgräberstätte Futa-Pass).

 

Cóż można napisać tytułem podsumowania? Może to, że człowiek dwoi się i troi, żeby znaleźć zabytkowe budowle, historyczne miejsca, odkurzyć stare legendy, wypromować turystycznie swoje miasto i region,
a potem jedzie do Włoch i wychodzi na wierzch ludowa prawda: z gówna bata nie ukręcisz.

Arrivederci!

PODZIEL SIĘ
Poprzedni artykułA może morze? Let's see the sea!
Następny artykułKrajoznawstwo kwalifikowane. Karpacz 09.2012.
DreamsOnWheels czyli Judyta i Marcin, twórcy bloga dreamsonwheels.pl. "Manifest" na temat podróży kamperem: Kamper to możliwosć, bo tak niewiele trzeba – benzyna i jedziesz. Kamper to podróż. Całoroczna. Wliczając planowanie. Kamper to wolnosc. Kamper to poszerzanie horyzontów. Kamper to ucieczka z domu. W domu ludzie umieraja. Kamper to sens życia, jakkolwiek patetycznie by to nie brzmiało. Opisy wypraw pochodzą oczywiście z bloga dreamsonwheels.pl